Spis treści
Z San Francisco do Vegas lot trwał raptem 1,5 godziny, przed nami zatem cały dzień! Jak przywita nas to słynne Miasto Grzechu? Upałem? Hazardem? Pięknymi kobietami, czy przebierańcami? Czy jest tam bezpiecznie? I czy to wszystko, co pokazywali w grach komputerowych i licznych filmach, to prawda?
Nie ma rozróżnienia między dniem a nocą
Wylądowaliśmy w Vegas stosunkowo wcześnie. Mamy jedną walizkę, ale do hotelu jednak trochę kawałek. Miasto prezentuje się dość przeciętnie, a gdyby nie przelot nad Yosemite, to w czasie lotu nie byłoby żadnych ciekawych widoków. Jest za to strasznie ciepło – San Francisco przyzwyczaiło już nas do tego, że w listopadzie może być 20 stopni Celsjusza na dworze, jednak Vegas jest dla nas zaskoczeniem!
Odczuwalna temperatura jest na pewno grubo powyżej 20 stopni… Słońce mocno świeci, a my nie możemy zamówić Ubera.
Dojazd z lotniska
Dojazd z lotniska do centrum (zwanego też Paradise) jest ogarnięty. Możemy podjechać taksówką (nope, drogo strasznie), albo kupić bilety na autobus, który dowiezie nas pod sam hotel. Każdy taki bilet kosztuje jednak około 11 USD, a wycena Ubera wychodziła taniej (w przeliczeniu na osobę). Gdzie jest zatem problem? Władze lotniska nie lubią się z firmą Uber i tak – Miasto Grzechu zablokowało kierowcom Ubera wjazd na teren lotniska i odbiór pasażerów. Rzekomo pod pretekstem ochrony taksówkowego biznesu. Żeby nie przepłacać, postanowiliśmy odejść około kilometra od lotniska (nauczeni doświadczeniem z San Jose, gdzie po oddaniu wypożyczonego samochodu, mieliśmy problem z dojazdem powrotnym do Palo Alto). O dziwo, różnica kilometra… robi różnicę! I tak – tam można już zawołać ubera 😉
Kiedy wreszcie trafiliśmy do Paradise (nawet Google Now rozpoznało tę część Las Vegas) ogarnia nas szok! Niska zabudowa, która przywitała nas dosłownie pół godziny wcześniej, szybko zamienia się w ogromne budynki, wysokie wieże i kolorowe neony. Na ulicach tłum ludzi! Gdzie okiem nie sięgnąć – samochody jeżdżące po ulicach z reklamami dziewcząt, przebierańcy, z którymi za opłatą można się fotografować, czy wreszcie masa turystów!
Hotele w Vegas mają to do siebie, że są wielkie i praktycznie można w nich spędzić całą dobę bez potrzeby wychodzenia z budynku. Nasz hotel (Bally’s) na parterze miał kasyno, wyżej znajdowały się pokoje hotelowe (im wyższe piętro, tym droższe, chociaż za serdeczny uśmiech udało nam się dostać piętro 20! 😉 ), a wokół tego wszystkiego bary, butiki z drogą biżuterią i samochody.
Ale to nie Bally’s był gwiazdą tego wieczora. To Ceasars Palace, który był po drugiej stronie ulicy. Przytłaczał ogromem i piękną sztukaterią. Wewnątrz były rzymskie pomniki (z motywem Cezara, herosów i innych takich). Na suficie namalowane było niebo, z delikatnym bocznym oświetleniem. Po wejściu do budynku straciłam poczucie czasu i nie wiedziałam już, czy jest jeszcze dzień, czy już noc. Poza ogromnym kasynem, można było się przechadzać szerokimi, stylizowanymi uliczkami i odwiedzać kolejne sklepy i restauracje. To takie miasto w mieście. Można się tam było zgubić…
Miasto grzechu
Grzech pierwszy – kłamstwo
Odwiedzając Vegas mamy szansę przepłynąć się kanałem w weneckiej gondoli, wejść na wieżę Eiffela, czy przyjrzeć się Łukowi Triumfalnemu, a okna hotelu widzę London’s Eye. Tak, tak. To wszystko tam było! W Vegas znajdziemy nawet Titanica i Madame Tessauds! Wszystko chyba po to, żeby Amerykanie mieli szansę poczuć się jak w Europie bez wychodzenia z domu 😉
Grzech drugi – obżarstwo
Fantastyczne są otaczające nas restauracje – a każda z nich kusi wyglądem i zapachem. Dookoła znajdziemy wykwintne pizzerie, fantastyczne sushi i wiele, wiele innych. My wybieramy restaurację francuską, gdyż znajduje się blisko naszego hotelu, a z okien widać jedną z nóg Wieży Eiffela. Ceny nie są wygórowane, można więc udać się tam bez przeszkód na fajny posiłek i pyszne wino! Tylko nie zapomnijcie o napiwku!
A co jeśli chcemy zaszaleć? Można odstać swoje w kolejce po mule po drugiej stronie ulicy. Ponoć najlepsze w mieście i do tego jest ich bardzo dużo!
Grzech trzeci – hazard
Przechadzamy się po parterze naszego hotelu. Liczba automatów jest przytłaczająca – znajdziemy black jacka, automat do pokera, czy do ruletki. Są oczywiście również stoły dla profesjonalnych graczy, ale nie widać jakiegoś szczególnego zainteresowania.
Wiecie, co szokuje najbardziej? Tłum emerytów, którzy widocznie napracowali się w swoim życiu i podjęli najważniejszą decyzję – przegrać wszystkie oszczędności, albo je podwoić. Tu i teraz! W Vegas! Starsi ludzie siedzą więc przy automatach i bezwiednie klikają w przycisk ‘bid’, który tylko zjada im kolejne pieniądze z puli…
Sama poddałam się temu wariactwu – w końcu być w Vegas i nie zagrać, to jakby mnie nigdy tu nie było! Jednak poza chęcią postawienia paru dolarów, trzeba też umieć przerwać w odpowiednim momencie…
Miasto ma dużo atrakcji do zaoferowania – ludzie wokół są chętni do rozmów i pomocy. Kierowca ubera podarował nam zniżki na drinki, a w hotelu dostaliśmy dodatkowy pakiet zniżek na różne atrakcje (w tym wjazd na wieżę) i imprezy. Dowiedzieliśmy się, gdzie warto zjeść, spotkaliśmy Lorda Vadera z obstawą i przegraliśmy 30 USD. Miasto grzechu, zwane też Las Vegas, okazało się być ciekawą odskocznią od odwiedzanych dotąd Muzeów, czy wyjazdów do Parków Narodowych. Jedyne czego żałuję, to że nie widziałam Elvisa udzielającego ślubu…
Informacje praktyczne
Dojazd
Podróżując z bagażem proponuję przespacerować się 15 minut z dala od lotniska i zamówić Ubera – wychodzi około 12 USD za przejazd do Paradise.
Gdzie spać?
Jeśli zamierzamy nocować w samym centrum wydarzeń, proponuję hotel Bally’s, cenowo wychodzi całkiem dobrze (my ostatecznie za dwie noce w pokoju typu Queen ze śniadaniem zapłaciliśmy 118 złotych plus opłata klimatyczna). Do tego hotel jest blisko centrum i atrakcji takich jak Wieża Eiffela czy interaktywne fontanny.
Gdzie jeść?
Proponuję restaurację Mon Ami Gabi Vegas. Jedzenie smaczne, dobre wina, dwie osoby najedzą się już za kilkanaście dolarów, tyle samo będzie kosztować lampka wina.
Co zobaczyć?
- Wieżę Eiffela
- Ceasars Palace
- Pokaz interaktywnych fontann
- Wulkan