Spis treści
W listopadzie 2019 roku minęły 3 lata, od kiedy przeprowadziłam się do Stanów Zjednoczonych. 3 lata, od kiedy mogę nazywać Nowy Jork moim domem. I z drugiej strony – 3 lata mieszkania poza Polską, z dala od bliskich. Postanowiłam więc podsumować ten czas i opisać, co działa, co nie działa i czy Nowy Jork jednak bardziej mi się podoba niż nie!
“Hej Cieplik! Przecież dopiero nagrałaś podkast z okazji tych trzech lat Nowym Jorku! Nie za dużo tych podsumowań?” Dobre pytanie! Z końcem listopada opublikowałam 9(!) już odcinek mojego podkastu “Cieplik podróżuje” – “36 faktów na 3 lata w Nowym Jorku!”. Chciałam w ten sposób uczcić trochę moją rocznicę, a przy tym dać się Wam lepiej poznać. Ten wpis zawiera jednak wiele informacji o samym życiu w Nowym Jorku – o tym, co tu zadziałało, co mi się podobało, a co nie – wszystko z punktu widzenia mieszkanki!
Mieszkanie w Nowym Jorku – jak to się stało?
Jeśli nie znasz jeszcze mojego bloga, to możesz nie wiedzieć, jakim cudem zjawiłam się tu w listopadzie 2016 roku z dwiema wypchanymi walizkami i przerażeniem w oczach. Całej tej historii poświęciłam już osobny wpis, jednak pozwól, że opowiem Ci pokrótce…
W 2015 roku odebrałam mejla od rekrutera dosyć znanej firmy technologicznej z USA z zapytaniem, czy nie chciałabym może spróbować wziąć udział w ich procesie rekrutacyjnym. Odpisałam, że chętnie i niedługo później ustaliliśmy termin technicznej rozmowy rekrutacyjnej przez Skype. Gdy przeszłam ten etap, a potem też następny – już w San Francisco – firma przedstawiła mi swoją ofertę wraz ze wsparciem w otrzymaniu pozwolenia na pracę w USA. Na pozwolenie i wszelkie formalności czekałam rok (a i tak uważam, że był to niezły łut szczęścia!). I tak w październiku 2016 powoli zaczęłam przygotowywać się do chyba największej przygody w moim życiu – przeprowadzki za Ocean, by ostatecznie swoje pierwsze kroki w Nowym Jorku postawić w listopadzie 2016 roku!
Szukanie mieszkania w Nowym Jorku – jak się za to zabrać?
Szukanie mieszkania w Nowym Jorku to tak naprawdę osobna przygoda sama w sobie! Musisz wiedzieć, że tutaj ceny są bardzo wysokie – zwłaszcza, jeśli zależy Ci na w miarę szybkim dojeździe do pracy (która najprawdopodobniej jest na Manhattanie). Kolejną rzeczą, o której wcześniej nie musiałam myśleć, jest CREDIT SCORE, czyli taka liczbowa ocena Twojej finansowej wiarygodności.
Credit score buduje się niekiedy latami i oparty jest o Twoją historię kredytową w Stanach Zjednoczonych. Jak się pewnie domyślasz, nie miałam żadnej historii kredytowej, gdyż nigdy wcześniej nie mieszkałam w USA, nie miałam tu konta w banku ani karty kredytowej. Dla potencjalnych landlordów nie byłam więc zbyt wiarygodna. Nie znaczy to, oczywiście, że nie mogłam wynająć żadnego mieszkania, ale było to jednak nieco utrudnione, chociażby dlatego, że oczekiwano ode mnie znacznie wyższej kwoty depozytu i miliona dodatkowych dokumentów!
Z mojego pierwszego mieszkania jestem właściwie niesamowicie dumna!
Często słyszy się, że w Nowym Jorku ludzie mieszkają w miejscach wielkości szafy i to w dodatku bez okien! Ja miałam to szczęście, że znalazłam mieszkanie w Queens (jednej z dzielnic Nowego Jorku), które było dosyć przestronne, jasne, z pralką dostępną w budynku, a nawet widokiem na rzekę East! Dojazd do pracy zajmował około 30 minut (chyba że metro numer 7 było wyłączone z ruchu) a czynsz był znacznie niższy niż czynsz, który płacili moi znajomi za znacznie mniejsze metraże.
Na co zwracać uwagę wynajmując mieszkanie w Nowym Jorku?
Rynek mieszkaniowy Nowego Jorku jest bardzo specyficzny. W większości wypadków mieszkania wynajmuje się od firmy, a nie bezpośredniego właściciela. Firmy te budują bloki na potrzeby wynajmu i następnie nimi zarządzają. Jest to z reguły bardzo dobra opcja najmu – na dole znajduje się tzw. frontdesk z obsługą pracującą tam 24 godziny na dobę, odbierającą dla Ciebie paczki, czy weryfikującą nieznajome osoby, które kręcą się po budynku. Można się więc czuć tu bardzo bezpiecznie.
Niestety, takie firmy mają często dosyć wyśrubowane wymagania, takie jak:
- Wymagają, żeby potencjalny najemca przedstawił roczne dochody o określonej minimalnej wysokości. Kwoty te wahają się od 25 do nawet 45 razy więcej niż cena czynszu. Czyli jeśli Twój czynsz wynosi 2 tysiące dolarów miesięcznie, mogą oczekiwać od Ciebie potwierdzenia dochodów w wysokości 50 – 90 tysięcy rocznie. Jednak mieszkań za kwotę 2 tys. dolarów miesięcznie można ze świecą szukać…
- Sprawdzana jest też Twoja historia najmu lub referencje – pytają Cię więc o wcześniejsze adresy, a nawet o referencje od pracodawcy lub przyjaciół!
- Weryfikowany jest też Twój credit score.
- Wysłanie i opłacenie aplikacji, przesłanie czeku potwierdzonego w banku w ramach depozytu, a także pierwszego miesiąca czynszu.
- Dodatkowe specjalne ubezpieczenie, jeśli korzystasz z usług firm przeprowadzkowych – wiele budynków ma wymagania, co do zakresu ubezpieczenia, przez co czasem mogą się zdarzyć sytuacje, że Twoi “moversi” nie zostaną do budynku wpuszczeni!
Od razu zaznaczę – nie wszystkie firmy będą miały te same wymagania, a ponadto zdarza się też, że osoby indywidualne również zrobią tzw. “background check”.
Przeprowadzając się do Nowego Jorku trzeba więc być przygotowanym na niemalże natychmiastowy wydatek rzędu kilku tysięcy dolarów – na pokrycie pierwszego miesiąca czynszu i depozytu (z reguły jest to kwota równa czynszowi, jednak w moim wypadku, kiedy wynajmowałam mieszkanie po raz pierwszy i nie miałam żadnej wiarygodnej historii kredytowej ani mieszkaniowej w USA, zażądano ode mnie dwumiesięcznego depozytu z miejsca), a także pierwsze meble – mieszkania wynajmowane w Nowym Jorku są najczęściej puste. Trzeba mieć też świadomość, że budynki z frontdeskiem i pralką będą raczej droższe.
Jak obniżyć koszty mieszkania w Nowym Jorku?
Wiadomo, że jednym z droższych miejsc do życia jest Manhattan. Tutaj te przysłowiowe “klitki” mogą kosztować krocie! Dlatego też warto również rozważyć inne miejsca – np. Brooklyn czy Queens. Dzielnice takie jak Williambsurg, Prospect Park, Astoria i Long Island City są dobrze skomunikowane z Manhattanem, a jednocześnie wciąż odrobinę tańsze.
Kolejnym sposobem jest… obniżenie swoich wymagań!
Kiedy przeprowadziłam się do Nowego Jorku oczekiwałam mieszkania z pralką. Nie wiedziałam wtedy, że jest to niemalże luksus, a często nawet pralki w budynku są nieosiągalne. Stąd też częsty obraz nowojorczyków w środku zimy śmigających w klapkach i legginsach z workiem prania w rękach, bo tak im się trafiło i mają pralnię za rogiem, więc nie muszą nawet przywdziewać grubych kurtek! W mieście masowo działają też liczne serwisy i pralnie, które przyjdą do Ciebie do domu, odbiorą Twoje pranie, a następnego dnia przyniosą wszystko pięknie poskładane i czyste.
Swoją własną pralkę w mieszkaniu mam dopiero od roku i muszę przyznać, że cieszyłam się z niej jak dziecko! Przez dobre cztery miesiące opowiadałam w pracy, jaka ze mnie szczęściara, że upolowałam mieszkanie w dobrej dzielnicy, rozsądnej cenie i to jeszcze z pralką. I o dziwo, wiele osób szczerze mi zazdrościło, choć w NYC mieszkają od lat! Od tej pory piorę jak zwariowana i za każdym razem z dumą domykam te drzwiczki od pralki!
Mieszkanie z kimś też jest dobrym sposobem obniżenia kosztów najmu – okazuje się, że mieszkanie dwupokojowe (czyli tzw. “1 bedroom” – salon z kuchnią i sypialnią) jest tylko niewiele tańsze od trzypokojowego w tym samym standardzie, a cenę czynszu można wtedy dzielić między dwie osoby!
Moje przemyślenia o nowojorskich mieszkaniach
Wbrew pozorom wcale nie napiszę Ci tutaj, że mieszkania w Nowym Jorku są małe, ciasne i obrzydliwie drogie! To ostatnie, oczywiście, zależy od tego, ile zarabiasz i co uznajesz za drogie lub tanie. Ja przeprowadzając się z Long Island City, Queens na Manhattan przeliczyłam wszystkie swoje wydatki i okazało się, że wynajęcie mieszkania na Manhattanie, z pralką, normalnym ogrzewaniem, w pobliżu nie jednej, a 6 linii metra, którymi mogę się dostać do pracy ostatecznie wychodzi w podobnej cenie, co moje poprzednie mieszkanie za rzeką! Dlaczego więc się nie przeprowadzić?
Swoje mieszkania lubię i jestem zadowolona z obydwu wyborów. Początki były trudne – owszem. Musiałam wpłacić prawie pięciokrotnie większy depozyt niż podawano na stronie z ofertą, kombinowałam skąd wziąć tak wielkie pieniądze, kiedy przecież dopiero się przeprowadziłam, a w międzyczasie widziałam w sumie chyba z 8 innych mieszkań, a raz nawet zatrzasnęłam się wraz z brokerem na dachu jednego z budynków! I uwierz mi – tak romantycznie, jak to brzmi, nie byłam zachwycona staniem na wysokości 8. piętra o godzinie 19:00 w grudniu bez czapki (bo ta została w oglądanym wcześniej mieszkaniu).
Różnice kulturowe – czy trudno jest poczuć się w Nowym Jorku jak w domu?
Pewnie tego o mnie nie wiesz i raczej nie byłby to Twój pierwszy guess, ale jestem dosyć nieśmiała. Do tego stopnia, że przez pierwszy miesiąc – dwa od przeprowadzki nie miałam tu zbyt wielu znajomych. Zamiast tego po prostu spędzałam kupę czasu w pracy i starałam się poznać zasady pracy w tej konkretnej firmie. Muszę jednak przyznać, że wszyscy wokół bardzo się starali sprawić, bym nie czuła się szczególnie odosobniona i wkrótce potem zaczęłam poznawać wielu nowych ludzi i nawiązywać nowe przyjaźnie.
Przyjaźń w Ameryce jest inna niż przyjaźń w Polsce.
Lekko uogólniając muszę przyznać, że w Polsce jesteśmy dużo bardziej szczerzy i bezpośredni. W USA bardzo szybko ludzie nazywają Cię ich “przyjacielem”, ale częstokroć nie stoi za tym nic wielkiego, znajomości są płytkie. Wiele osób przyjeżdża też do Nowego Jorku z myślą, że pomieszkają tu raptem kilka lat, a potem pojadą gdzieś indziej, przez co “inwestowanie” czasu i ciężkiej pracy w budowanie relacji, która prawdopodobnie niedługo zakończy swój żywot nie jest aż tak atrakcyjne.
Nie znaczy to jednak, że prawdziwe przyjaźnie i głębsze znajomości są niemożliwe. Wymagają jednak trochę więcej czasu i pracy. W moim wypadku dodatkowo okazuje się, że najwięcej czasu spędzam z innymi imigrantami – nie jest co prawda tak, że na siłę szukam znajomych wśród imigrantów, to wychodzi zupełnie naturalnie.
Podobieństwa, czyli co odkryłam przeprowadzając się do NYC!
Pisząc o ludziach i znajomościach, które nawiązałam w Nowym Jorku, nie mogę jednak nie wspomnieć o tych wszystkich podobieństwach, które odkryłam w ciągu ostatnich trzech lat! Mieszkając w Polsce nie miałam tak dużego kontaktu z obywatelami krajów takich jak Stany Zjednoczone, Kanada czy Chiny, żyłam więc w przekonaniu, że wiele rzeczy dzieje się tam po prostu inaczej. Nie, że gorzej czy lepiej, po prostu inaczej.
I to było moje największe odkrycie, od kiedy przeprowadziłam się do Nowego Jorku – że niezależnie od tego, skąd pochodzimy, mamy o wiele więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka!
Pierwszy raz, kiedy doznałam takiego “oświecenia” był wtedy, kiedy koleżanka z Chin opowiadała o swojej szkole. Otóż w Chinach, tak jak w Polsce, szkoły są rejonowe. Jeśli więc chcesz, żeby Twoje dziecko chodziło do lepszej szkoły, przeprowadzasz się do odpowiedniej dzielnicy czy miejscowości. Przeprowadzka jednak często nie jest możliwa, dlatego ludzie kombinują jak mogą – np. meldując swoje dzieci w mieszkaniu dziadków czy znajomych… Brzmi znajomo? Ja do tej pory pamiętam, jak niektórzy moi znajomi z gimnazjum opowiadali, że mieszkają daleko od szkoły, ale rodzice zameldowali ich u dziadków, żeby tylko mogli się ubiegać o miejsce w tej szkole!
Kombinowanie, to na szczęście nie jest jedyną rzeczą, która łączy ludzi z całego świata! Kolejną będzie też upodobanie do podobnych dań (praktycznie wszystkie kultury mają swoją wersję pierogów!), podobne problemy w relacjach z rodzicami (moje koleżanki chińskiego pochodzenia zawsze się śmieją, że stereotypowa Matka Polka brzmi dokładnie tak, jakbym opisywała ich własne mamy i pewnie dlatego tak dobrze się dogadujemy 🙂 ), czy nawet podobne podejście do edukacji!
Być może czytasz to teraz i myślisz sobie “o rany, ale ta Cieplik to ciemnogród była, przecież to takie oczywiste!”. Otóż dla mnie nie było to takie oczywiste – bo każdy kraj ma swoją odrębną kulturę, ustrój, historię, własne problemy, z którymi codziennie się mierzą. Dlatego też ogromnie cieszę się z tego, że tak wiele podobieństw udało mi się znaleźć i dzięki temu ani razu nie czułam, że odstaję od reszty towarzystwa (będąc w gruncie rzeczy jedyną Polką w grupie).
Zabiegani nowojorczycy
Kiedyś popełniłam na blogu wpis o tym, jak w kilku krokach poczuć się typowym nowojorczykiem. I muszę przyznać, że po niemalże dwóch latach od napisania tego krótkiego, trochę sarkastycznego poradnika – nie zamieniłabym w nim ani jednego słowa!
Nowojorczycy (a raczej osoby mieszkające na co dzień w Nowym Jorku, bo tych prawdziwych nowojorczyków, co się w mieście urodzili i wychowali, jest jak na lekarstwo!) faktycznie są często w biegu! W biegu dopijają swoją kawę i przekąszają lunch, w biegu pędzą do metra, czy też przedzierają się łokciami przez zatłoczone ulice. Nowojorczyka rozpoznasz po tym, że nie zatrzymuje się widząc czerwone światło na przejściu dla pieszych i po chodniku idzie znacznie szybciej niż tłumy turystów.
Nowojorczyk szybciej niż turysta załaduje swoją kartę na metro, a potem przejdzie przez bramkę za pierwszym przesunięciem biletu, podczas gdy turysta wciąż będzie stał przy automacie zastanawiając się, który bilet wybrać…
Mówi się też, że nowojorczycy są nieprzyjemni. I nie mogę się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Nie chodzi jednak o to, że miasto zamieszkują sami nieprzyjemni ludzie!
Po prostu mieszkańcy Nowego Jorku są znacznie bardziej skupieni na sobie i starają się przetrwać dzień w jak najbardziej efektywny sposób. Nie zatrzymują się na długie pogawędki przy kasie w sklepie ani nie uśmiechają się do Ciebie na ulicy. Z drugiej strony – jeśli kiedyś będziesz w potrzebie przewiezienia pięciu drzewek w wielkich donicach metrem, możesz mieć pewność, że nikt na Ciebie nie nakrzyczy i Cię nie zwyzywa od przypałów – raczej wszyscy pasażerowie kolektywnie spróbują Ci pomóc: przytrzymają drzwi, przestawią drzewka kawałek dalej, żeby zrobić miejsce na kolejne… Wszystko po to, żeby jak najszybciej ruszyć dalej! Tę różnicę w nastawieniu do świata widać wyraźnie za każdym razem, kiedy wyjeżdżam poza Nowy Jork – atmosfera w sklepach, na stacjach benzynowych, czy w restauracjach zmienia się o niemalże 180 stopni! Tempo zwalnia, a ludzie wokół pytają Cię “how are you?” i tym razem naprawdę chcą usłyszeć, co masz do powiedzenia.
Smród, brud, kiła i mogiła
O ile można powiedzieć wiele dobrego o dostępie do kultury czy fantastycznego jedzenia z całego świata, o tyle coś, czego zwykły turysta w Nowym Jorku nie zauważa – miasto jest zasyfione.
Wiele budynków ma tzw. “ładną i reprezentatywną” stronę oraz tę syfną. To ciągle ulice, po których chodzą ludzie, po prostu z tamtej strony jest miejsce na przyjazd śmieciarek. Śmieci wystawiane są w workach ułożonych jeden na drugim. Góry śmieci zawalają praktycznie co drugą ulicę – jest to nie tylko mało estetyczne, ale przede wszystkim niebezpieczne. Kilka miesięcy temu pod moim blokiem wybuchł pożar, gdy ktoś rzucił w wystawione worki niedopałek papierosa i tym samym wzniecił ogień, a cała góra śmieci stanęła w płomieniach. Doszczętnie spaliły się wtedy dwa samochody zaparkowane przy ulicy, a smród można było czuć jeszcze przez kolejne dwa tygodnie…
Zapachy Nowego Jorku, zwłaszcza latem, przepełnione są aromatami wymiocin czy moczu. To też jeden z powodów, dla których uważam, że najlepszym terminem do odwiedzenia miasta jest maj i październik – kiedy letnich zapachów jeszcze (lub już) nie czuć, a przy tym wciąż jest jeszcze ciepło i pogoda sprzyja spacerom. Wydarzenia takie jak Santacon wcale nie poprawiają tej sytuacji – w czasie Santaconu miliony osób wybierają się na całodniowy maraton alkoholowy, a swoje “alkoholowe problemy” wydalają na ulice – trasę Santaconu czuć potem jeszcze przez kilka dni…
Kolejną rzeczą, która często umyka turystom, a jednak jest niemalże wizytówką Nowego Jorku są szczury. Tłuste, wielkie szczury! Muszę przyznać, że sama nie zauważyłam żadnego szczura w metrze przez pierwsze pół roku życia tutaj… Obecnie nie jestem w stanie ich nie zauważyć.
Jak to jest mieszkać z dala od bliskich?
Kiedy wyprowadzałam się z Polski w 2016 roku, zorganizowałam imprezę pożegnalną, na którą zaprosiłam prawie 50 osób! Znajomi z jednej, czy drugiej pracy, ze studiów, harcerstwa, liceum i gimnazjum… Piliśmy za udaną podróż i przeprowadzkę, a dodatkowo poprosiłam wszystkich obecnych o napisanie kilku słów o tym, jak się poznaliśmy na takich niewielkich karteczkach i wrzucenie ich do wielkiego słoika.
Wszystkie karteczki zabrałam ze sobą do USA i kiedy mam gorszy dzień wracam do nich i one naprawdę poprawiają mi humor!
To, co taka przeprowadzka pozwala sobie uzmysłowić, to to, że tak naprawdę nie muszę kończyć żadnych znajomości. Te bliższe mi osoby wciąż pozostaną mi bliskie, niezależnie od tego, czy będę 5 metrów, czy 5 tysięcy kilometrów dalej! I jak się okazuje wcale nie musimy rozmawiać codziennie, żeby wciąż móc nazywać się Przyjaciółmi.
Kiedy przyjeżdżam do Polski zawsze rezerwuję sobie czas na spotkanie ze znajomymi – co prawda nie zawsze mam możliwość uczestniczyć w ich życiu i ważnych momentach, takich jak śluby czy narodziny dziecka, ale nikt tego ode mnie nie oczekuje. Zamiast tego spędzamy czas na dyskusjach – nie tylko o tym, co się wydarzyło w ciągu ostatniego roku, czy kilku miesięcy, ale tak po prostu, o przeróżnych rzeczach! Tak jak robilibyśmy, gdybym wciąż mieszkała w Polsce!
I za to jestem moim znajomym ogromnie wdzięczna!
Obecne technologie – wideorozmowy, przeróżne czaty czy telefony – pozwalają mi utrzymywać kontakt z rodziną. Często wisimy razem na telefonie, a moi rodzice wciąż uczestniczą w moim życiu, mimo że nie zawsze fizycznie.W gruncie rzeczy jedynie różnica czasu faktycznie świadczy o tym, że mieszkam w innym kraju, na innym kontynencie. W innym wypadku można by powiedzieć, że to zupełnie tak, jakbym wyprowadziła się z Warszawy do Krakowa czy Gdańska!
Czy gdybym mogła cofnąć czas…?
Czasem zastanawiam się, czy gdybym cofnęła się w czasie i miała możliwość ponownego podjęcia decyzji o zamieszkaniu w Nowym Jorku jednak bogatsza o moje trzyletnie doświadczenie, to czy wciąż zdecydowałabym się na ten krok? Czy przeniosłabym się wiedząc, że początkowo będzie strasznie pod górkę i ogarnięcie mieszkania będzie kłopotliwe? Czy wciąż podjęłabym tę decyzję wiedząc, że czy chcę, czy nie, to będą mnie otaczać śmieci i nieprzyjemne zapachy?
I zawsze dochodzę do tego samego wniosku: TAK.
Mimo tego, że na wiele rzeczy można tutaj narzekać, to nie żałuję swojej decyzji o przeprowadzce. W tamtym czasie nie zastanawiałam się zbyt długo – po prostu podjęłam tę decyzję i tak nie wierząc, że uda mi się dostać wizę pracowniczą. I to było najlepsze, co mogłam zrobić – jestem pewna, że siedząc w domu, w Polsce i zastanawiając się nad tym dłużej, czytając o mieszkaniu w Nowym Jorku i o trudnościach związanych z wynajęciem mieszkania, pewnie nie podjęłabym tej decyzji. Uznałabym, że to za dużo zachodu i nie warto.
Ale uwierz mi – doświadczenia trzech ostatnich lat, wszystkie poznane przeze mnie osoby, wszystkie przejedzone kęsy jedzenia z całego świata, wszystkie lekko wymuszone uśmiechy od przechodniów, a nawet obraz szopów walczących o jedzenie z nowojorskimi szczurami sprawiają, że było warto! I że nie zmieniłabym tej decyzji, nawet gdybym mogła cofnąć się w czasie! 🙂
Podsumowanie podsumowaniem, ale teraz pora na plany! Tych jeszcze Ci nie zdradzę, ale wspomnę tylko, że z Nowym Jorkiem Rokiem Cieplik przestanie być nowojorczykiem…
3 komentarze
Mi niedawno wybiło 3 lata w Glasgow 😀
I jak wrażenia? 🙂
Spędziłem ponad 2 lata w UK. Początki nie były łatwe. Później jakoś się ułożyło. Z perspektywy czasu oceniam decyzję o wyjeździe bardzo pozytywnie 🙂