Kto był nad polskim morzem ręka do gry! No proszę, proszę. Nie widzę ani jednej osoby, która nie deptałaby swoimi stopami polskich piasków nad Bałtykiem! Czy to jednak oznacza, że nie można już o tym napisać nic ciekawego i odkrywczego? Postaram się Was przekonać, że nie! Poniżej krótka relacja z dwudniowego pobytu w Gdyni z perspektywy rowerzysty 😉
Gdynia Główna
Do Gdyni udaliśmy się pociągiem. Była to nie lada przygoda, z której byłby całkiem dobry materiał na zupełnie osobny wpis. Zacząć trzeba od tego, że nikt z nas nie jechał do tej pory pociągami Pendolino. Istniała więc wielka pokusa, aby przekonać się na własnej skórze, czy szum medialny, który powstał wokół tych maszyn faktycznie był warty choć chwili uwagi. Szybko jednak okazało się, że nasza wymarzona przejażdżka nowoczesnym pociągiem ma podobne szanse na ziszczenie się co wygrana w totolotka. Bo pociągi jeżdżą, owszem. Bilety nie są droższe niż na normlane pociągi IC, też prawda. Nie ma szczególnych problemów z dostępnością biletów, fakt. Jednak nikt z projektantów nie przewidział jednego.
Że może się zdarzyć, że ktoś będzie chciał przewieźć pociągiem rower.
Otóż w 250-metrowym pociągu zdolnym przewozić blisko 600 pasażerów mamy do dyspozycji… 4 miejsca rowerowe. Nie w jednym przedziale, nie w jednym wagonie. W całym pociągu. Ponieważ nasza ekspedycja liczyła 4 osoby, nie było najmniejszych szans, by kupić bilety dla wszystkich. Szkoda. Z lekkim niesmakiem i grymasem na twarzy podążyliśmy do kasy biletowej i kupiliśmy bilety na zwykłe IC.
Tutaj jednak niedoświadczonych podróżników czekała kolejna niespodzianka. Miejsc rowerowych było sporo, jednak problemem było to, że na początku i końcu każdego wagonu umieszczone były wyłącznie 3 miejsca rowerowe obok siebie. Oznaczało to, że albo delegujemy jeden z rowerów na drugi koniec wagonu, bez możliwości posiadania go na oku i skazując osobę do której należy na całkowitą samodzielność przy wysiadaniu, albo… rzeźbimy. Przy pomocy 4 linek rowerowych, 4 par rąk i niezliczonych komentarzy osób, które przechadzały się w międzyczasie obok strudzonych (jeszcze przed faktyczną wyprawą) rowerzystów udało się nam zamocować 4 rower w miejscu, które nie było do tego zupełnie przystosowane. Bezpiecznie i stabilnie.
Nie tak długo, bo raptem 3,5 godziny później byliśmy na miejscu i po ponownej walce z rowerami na czas udało się nam wygramolić z pociągu zanim próbował zawieźć nas gdzieś indziej. Tutaj od razu uwaga! Nawet jeżeli dworzec jest szeroki, pusty i nie ma tam żywej duszy – nie próbujcie jeździć tam rowerem. Jest to zabronione i grozi to mandatem. Co jest szczególnie nie na rękę, kiedy np. spieszymy się na pociąg odjeżdżający nam sprzed nosa. Co prawda upiekło się nam, jednak niech będzie to przestroga dla Was – rowery prowadzimy, nie jeździmy na nich 🙂
Zanim znajdziemy się na powierzchni i wjedziemy na jedną ze ścieżek rowerowych czeka nas jeszcze jedna przygoda – przedostanie się z rowerami poza teren dworca. Nie jest to najprzyjemniejsza rzecz na świecie jeżeli – tak jak my – posiadacie sakwy załadowane do granic możliwości. Pozostaje korzystanie z ciasnych i poruszających się w żółwim tempie wind, w któwych bardzo na ścisk zmieścimy jeden rower. Tak więc akcja polegająca na zjechaniu na dół 4 rowerami może potrwać dobre 10 minut…
Dzień pierwszy
Tak więc głodni wrażeń ruszyli z dworca! Tak głodni, że udali się bezpośrednio na obiad. Jak to rzeczy stare polskie powiedzonko – koniec języka za przewodnika. Zamiast szukać w Internecie co możemy zjeść, jakie tam są ceny, czy dobre jedzenie, porównywać z innymi knajpami zdecydowaliśmy się zaczepić losową osobę na chodniku i jej poradzić, gdzie można wrzucić coś na ruszt. Napotkany pan poradził, żebyśmy jechali przez 10-15 minut prosto i po lewej stronie znajdziemy naprawdę bardzo dobrą włoską restaurację. Tak też uczyniliśmy, restaurację znaleźliśmy bez problemu i… nie zawiedliśmy się na rekomendacji nieznajomego ani trochę. Obsługa miła, jedzenie podane bardzo szybko i – co chyba najważniejsze – naprawdę pyszne! Gorąco polecam! Poniżej garść przydanych informacji, gdybyście i Wy chcieli tam zawitać:
Informacje praktyczne
Nazwa
Tutta Mia Ristorante Italiano
Adres
Gdynia, ul. Morska 357
Godziny otwarcia
Codziennie od 12.00 do 22.00
Telefon
58 663 66 66
Strona internetowa
Czwórka (prawie) dorosłych w gdyńskim akwarium. Dobry pomysł?
No dobrze, macie mnie. Skłamałem nieco w nagłówku powyżej. Nasza ekipa składała się 2 kobiet i 2 chłopców udających mężczyzn. Tak więc istniała szansa, że wizyta w akwarium sprawi przyjemność przynajmniej tym dwóm ostatnim.
Gdyńskie Akwarium udostępnia popularne w ostatnim czasie audio przewodniki. W zestawie otrzymujemy iPoda oraz kolorowe słuchawki. Prowadzi on nas ekspozycja po ekspozycji, pomieszczenie po pomieszczeniu, piętro po piętrze. Nagrania na przewodniku są… przeciętne. Nie zapadają szczególnie w pamięć, ale jednocześnie nie nudzą, nie usypiają i nie przysparzają o myśli samobójcze. Sama wystawa składa się z dwóch części. Pierwsza składa się z makiet z umieszczonymi na nich modelami zwierząt, sposobami ich obserwacji, połowu ryb itp. Niestety nie jest zbyt atrakcyjna. Gołym okiem widać, że jest nadszarpnięta zębem czasu. Nie chodzi bynajmniej o to, że jest zniszczona i tandetna. Po prostu utknęła gdzieś w XX wieku…
Uśmiech powróci jednak na nasze usta, kiedy tylko przejdziemy na drugą część wystawy. Jest to część, w której za grubym szkłem znajdują się najróżniejsze ryby! Jest ich tam naprawdę dużo i to w najrozmaitszych, najbardziej kolorowych odmianach. Spędziliśmy tutaj zdecydowanie więcej czasu niż w pierwszej części. Był to jednocześnie czas, który upłynął szybciej i przyjemniej.
Niestety nasze umiejętności fotograferskie pozostawiają wiele do życzenia, dlatego nie udało się nam zrobić wielu zdjęć z efektem ‘wow!’. Mam jednak nadzieję, że te, które zamieszczamy na blogu dadzą Wam przedsmak tego, co można tam zobaczyć i chociaż trochę Was przekonają, że warto tam powędrować.
Poniżej kilka praktycznych informacji:
Informacje praktyczne
Adres
Gdynia, al. Jana Pawła II 1
Godziny otwarcia
Zależne od pory roku, od 9.00 do 17.00-20.30
Ceny biletów
- normalny – 24 PLN
- ulgowy – 16 PLN
Strona internetowa
Dzień drugi
Drugi dzień, który spędziliśmy w mieście Gdynia miał miejsce po naszym powrocie z Karlskrony. Byliśmy już wtedy nieco zmęczeni, po całodziennym jeżdżeniu na rowerze bolały nas tyłki no i generalnie za wiele się nam nie chciało. Dlatego to właśnie postanowiliśmy znaleźć nieco wolnego miejsca na plaży i klapnąć tam.
Klapnęliśmy na nieco dłużej niż mogło się nam wydawać. Oczywiście jak na doświadczonych, inteligentnych turystów przystało… nikt z nas nie widział kremu z filtrem na oczy. Ja – chcąc być sprytnym i znając wrażliwość swojej skóry – schowałem się z powrotem w koszulce już po dwóch godzinach. Reszta ekipy leżała dzielnie bez niczego drugie tyle czasu. Jaki był tego efekt? Wbrew jakiejkolwiek logice okazało się, że spaliłem się najbardziej ze wszystkich…
Podsumowanie
Gdybym jednak musiał wszystko podsumować napisałbym, że Gdynia to naprawdę ładne, przyjazne rowerzystom miasto. Plaże są duże i czyste. Dodatkowo miasto zaopatrzyło je w nowoczesną infrastrukturę – łazienki, miejsca do przebierania się, drewniane chodniki i deptaki. Rzecz jasna najlepiej być tam przy słonecznej i ciepłej pogodzie. Więc planujcie swoje urlopy! Kto wie, może uda się Wam wstrzelić w kilka ładnych dni? 😉
4 komentarze