Rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?

Rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?

Rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Jak często słyszę to – kultowe już – hasło. Najczęściej powtarza je chyba mój szef, który (zgaduję) nigdy Bieszczadów na oczy nie widział… A więc i ja dałam się skusić i (bardzo spontanicznie!) zdecydowałam (w zasadzie zdecydowałyśmy z koleżanką) o wypadzie w Bieszczady.

Tym razem był to bardzo krótki wypad poprzedzony szybkim zwiedzaniem Lublina (to dziwne, że mając tak wielu znajomych z tego miasta, byłam tam pierwszy raz w życiu!).

Górski krajobraz ukazał nam się już w połowie drogi z Lublina w stronę wsi Nasiczne (nieopodal szczytu Dwernik-Kamień, 1004 m.n.p.m). Ponieważ dotarłyśmy tam względnie późno (spacer po górach o po 23:00 niewątpliwie może być gratką dla osób bardziej zaznajomionych z górami, ale ja się do tej kategorii nie poczuwam) przygotowałyśmy plan na następny dzień i… dobranoc!

Informacje praktyczne: Co zabrać na górską wędrówkę?

  • warto zainwestować w buty trekkingowe za kostkę, z dobrą, nie ślizgającą się podeszwą – to ważne zwłaszcza w przypadku nieprzewidzianych deszczów!
  • ponieważ pogoda lubi płatać figle – dobrze jest mieć ze sobą kapelusz, który uchroni naszą głowę przed słońcem, ale trzeba też pamiętać o zabraniu lekkiej kurtki przeciwdeszczowej lub sztormiaka, nie chcemy wędrować mokrzy.
  • należy mieć ze sobą gotówkę, gdyż za wejście na teren Bieszczadzkiego Parku Narodowego płaci się kilka – kilkanaście złotych (w zależności od wieku oraz ilczby możliwych wejść). Nasze bilety (studenckie) kosztowały 6 złotych.
  • przyda się mapa (koniecznie analogowa, w końcu jedziemy odciąć się od świata, w góry, gdzie jeśli jest zasięg, to na pewno Ukraiński!) z zaznaczonymi szlakami turystycznymi. Taka mapa nie jest droga a pozwoli nam ze spokojem przemierzać górskie szlaki (często zawiera też informację o czasie i długości przemierzanej trasy, zmianach wysokości oraz ciekawych miejscach w pobliżu)
  • aparat jest koniecznym gadżetem podczas takiej wędrówki, co prawda widoki są niezapomniane, warto je jednak uwiecznić i móc pochwalić się znajomym (lub zmienić domyślną tapetę naszego komputera na taką naszego autorstwa 😉 )
  • kije do nordic walking (lub w tańszej wersji – prosty, wytrzymały i odpowiednio długi drewniany kij) przydadzą się podczas górskiej wędrówki. Poprawnie używane pomagają nam wspinać się i wędrować odciążając przy tym nasze nogi (podobno w około 30%). Ponadto, wspierają nas na nierównym terenie i pomagają zachować równowagę, tam gdzie jest to naprawdę trudne.

Wtorek nie przywitał nas radosnym, rozlewającym się słońcem. Ale to dobrze – Połonina Wetlińska, którą miałyśmy zamiar przespacerować nie jest szczególnie zalesiona, nie można też mówić o cieniu; upał i słońce byłyby więc niewskazane. 🙂

Trasa (być może) dla wielu nie stanowi wyczynu. Nie szłyśmy jednak po wyczyn. Dla mnie spacer po górach przypominał o moim wcześniejszym pobycie w Nasicznem i wielu perypetiach z tym związanych, ponadto dał też możliwość odizolowania się od zewnętrznego świata i telefonów (choć nie mogę powiedzieć, że w pełni odcięłyśmy się od internetu, gdyż fotka na fejsa poszła 😉 ).

 

Punkt startowy – sklepik w Wetlinie. Siedząc tam kilka dłuższych chwil i przygotowując kanapki, miałyśmy okazję spotkać naprawdę ciekawe osobistości. Byli panowie, którzy z wypchanymi plecakami i namiotami śmigali zdobywać kolejne trasy, był pan, który nagabywał wszystkich wolnostojących wędrowców i raczył ich swoimi opowieściami, wreszcie były też kobiety, czy nawet całe rodziny. Wszystkich łączył jeden cel – ruszyć żółtym szlakiem i okiełznać Połoninę Wetlińską. Oni też pewnie rzucili wszystko i wyjechali w Bieszczady.

Nieco ponad godzinę drogi od rozpoczęcia żółtego szlaku w Wetlinie docieramy do Przełęczy Orłowicza. Czas na zdjęcia, odpoczynek. Stamtąd mamy co najmniej dwie możliwości – kierować się w stronę drugiego końca Połoniny lub ruszyć w kierunku Smerka (szczytu dostępnego dla turystów). Do Smerka tylko 20 minut – idziemy! A do przełęczy jeszcze wrócimy!

 

Smerek (czasem nazywany też Wysoką) ma 1222 m wysokości. Na części udostępnionej turystom znajduje się żelazny krzyż, ustawiony w miejscu, gdzie niegdyś piorun zabił turystę.

Wracamy na Przełęcz i kierujemy się w stronę schroniska Chatka Puchatka. Wg oznaczeń na szlaku – droga nie powinna nam zająć zbyt dużo czasu – podobno około dwie i pół godziny, trzeba jednak doliczyć nasze wszystkie postoje na fotografowanie widoków (oraz te dłuższe, na odpoczywanie i podsypianie na szlaku 😉 ).

 

Chatka jest schroniskiem, które stoi “na drugim końcu” Połoniny Wetlińskiej. Nie ma prądu, ani wody, nie jest jakoś specjalnie ogrzewane. Biorąc jednak pod uwagę, że w połowie drogi do schroniska złapał nas deszcz i nieszczególnie suche dotarłyśmy na miejsce – muszę przyznać, że Chatka spełniła się świetnie w roli Dachu nad Głową 🙂

 

Deszcz trzeba było przeczekać. Czekałyśmy my i wielu innych turystów (wędrowców?), którzy schronili w Chatce. W schronisku usłyszałyśmy, że w niekrótkim czasie ma rozpętać się burza – dlatego podjęłyśmy decyzję o szybkiej ewakuacji i zrezygnowałyśmy z planów wydłużenia zejścia o wędrówkę czarnym szlakiem.

Bieszczady po deszczu niesamowicie pięknie się prezentują – woda zaczyna dosyć szybko parować (mimo deszczu, ogólnie jest jednak ciepło) tworząc fantastyczne obrazy i widoki!

 

Po drodze miałyśmy również okazję przyjrzeć się efektowi niebanalnej współpracy Polsko – Szwajcarskiej: toalecie ekologicznej!

Dalej mijamy również dwa ważne miejsca – kamienie upamiętniające Jerzego Harasymowicza (tego poetę, który dużo o Bieszczadach pisał) oraz kamień – wspomnienie tych, którzy w górach zginęli i tych, którzy niosą pomoc – członkom GOPRu.

Zejście z Połoniny kończy się w Brzegach Górnych (chyba, że tu zaczynamy, wtedy jest spora szansa, że wylądujemy w Wetlinie 😉 ). Ze względu na burzliwe prognozy pogody oraz niewczesną porę – zakończyłyśmy naszą wędrówkę tutaj, nie próbowałyśmy nawet zdobywać drugiej, sąsiadującej z Wetlińską, Połoniny Caryńskiej.

 

Szybki powrót do Wetliny zawdzięczamy miłemu Panu, który sam dopiero co dotarł do Brzegów i jechał właśnie odebrać z Wetliny swoją rodzinę.

 

I wiecie co?

Nie należy wierzyć prognozom pogody. One się nie sprawdzają, a temperatura i słońce, które uraczyły nas tamtego wieczora, w pełni zniwelowały niesmak po niedawnym deszczu!

A ze względu na to, że wyjazd nam się udał – obie świetnie się bawiłyśmy, miałyśmy czas dla siebie samych – własnych przemyśleń, rozkmin, ciszy; ale też dla siebie nawzajem – już dziś ustanowiłyśmy, że był to nasz I Doroczny Zjazd Bieszczadzki! Zobaczymy, czy za rok uda nam się również rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?

8 komentarzy

Alicja 22 lipca 2015 - 20:04
Nie ma to jak power-nap na szlaku;) P.S. Brakuje przycisku udostępniania postów na fejsa.
Cieplik 22 lipca 2015 - 23:36
Mówisz - masz ;) teraz możesz udostępniać na fejsiku do woli!
Valmis Asia 29 lipca 2015 - 13:24
Tak Bieszczady są przepiękne, a bez aparatu tam ani rusz.
MyJustyWorld 1 sierpnia 2015 - 10:03
Piękne fotografie, a Bieszczady to moje ukochane miejsce na ziemi, aż mi żal że nie mogę tam teraz być
Dodaj komentarz

Ta witryna używa ciasteczek. Pozostając na stronie zgadzasz się na ich użycie. Polityka prywatności