Dzisiaj rozmawiam z Agatą Cieślak, która wraz z mężem prowadzi bloga podróżniczego “Before we get old”. Agata opowie o swoim doświadczeniu z pracą w ramach programu work&travel w Stanach Zjednoczonych, a także o tym, co najbardziej podobało jej się w USA i dlaczego zdecydowała się tu wrócić… w ramach swojej podróży poślubnej!
W tym odcinku podkastu dowiesz się:
- o tym, jak Agata kupiła w USA samochód,
- jak wyglądały jej zarobki w czasie work&travel i ile kasy jej z tego zostało,
- jak się żyje na amerykańskiej prowincji,
- co zrobić z dokumentami po ślubie,
- jakie miejsca w Stanach Zjednoczonych poleca Agata.
Ponadto, Agata opowie też trochę o projekcie personalizowanych map z podróży, które można nabyć poprzed stronę bloga.
Transkrypt z podkastu jest dostępny jest poniżej.
To jest podkast “Cieplik podróżuje”. Audycja o podróżach, emigracji i Stanach Zjednoczonych.
Odcinek 5.
Moim dzisiejszym gościem jest moja imienniczka Agata, z którą rozmawiam o pracy tymczasowej i podróżowaniu po Stanach Zjednoczonych.
Cieplik: Cześć! Miło mi powitać was w piątym odcinku podkastu „Cieplik Podróżuje”. Ja nazywam się Agata Cieplik a moim dzisiejszym gościem jest również Agata ,która razem z mężem prowadzi bloga podróżniczego „Before We Get Old”. Z Agatą porozmawiamy o Work and Travel w Stanach Zjednoczonych, a dodatkowo podzieli się ona z nami wrażeniami z wymarzonej podróży poślubnej. Zapraszam.
Agata: Cześć, z tej strony Agata. Ja jestem 1/2 teamu Before We Get Old, drugą część tego naszego teamu stanowi mój mąż Krzysiek. Razem podróżujemy już od kilku lat, no i z tej miłości do podróży zrodził się pomysł na uruchomienie bloga podróżniczego o nazwie Before We Get Old. Ta nazwa też nie jest trochę przypadkowa, bo generalnie staramy się tak właśnie żyć, żeby jak najintensywniej i jak najwięcej rzeczy zrobić lub państw zobaczyć, no, zanim się zestarzejemy. No i oprócz bloga też od niedawna prowadzimy taki mały sklep z takim autorskim jakby produktem, są to personalizowane mapy ścienne, na których tam drukujemy imiona podróżników i można sobie pinezkami zaznaczać kto odwiedził jakie państwo.
Cieplik: Agata jest dzisiaj z nami, żeby opowiedzieć nam o Work and Travel i o swojej podróży poślubnej po Stanach Zjednoczonych.
Agata: Tak.
Cieplik: To może zacznijmy od tego czym w ogóle jest Work and Travel.
Agata: Work and Travel to jest taki program dla studentów, za którego pośrednictwem, Studenci mają możliwość wyjechania do Stanów Zjednoczonych i połączenia tam pracy i zwiedzania kraju. To znaczy, to są zorganizowane takie programy, na które można wyjechać, tam znaleźć pracę, bądź już w Polsce mamy tę pracę przez pośrednika znalezioną, wyjeżdżamy tam, zazwyczaj to jest okres wakacyjny, czyli tam od lipca gdzieś do września/października na parę miesięcy i część tego czasu spędzamy na pracy, zarabiamy i potem co zarobimy to można wydać na podróżowanie po Stanach.
Cieplik: Wspominasz, że jest to zorganizowana akcja, czy to znaczy, że ty przed wyjazdem już miałaś pracę czy to było załatwiane przez agencję?
Agata: Ja w ogóle może zacznę tak. Ja na tym Work and Travel to byłam ponad 10 lat temu, już prawie 11 za niedługo będzie, więc no wszystko, co tu na ten temat opowiem na pewno troszkę może teraz inaczej wyglądać, ale myślę, że podstawowe jakby zasady działania programu się nie zmieniły. Zazwyczaj to jest tak, że tę pracę w zależności tam od wybranego rodzaju tego programu, który wykupujemy u agencji pośredniczącej, może być tak, że tę pracę znajdują nam pośrednicy tutaj jeszcze jak w Polsce jesteśmy przed wyjazdem a może być tak, że chcemy pojechać na miejsce i tam samodzielnie szukać tej pracy. U mnie akurat to tak wyglądało, że ja tam pojechałam z koleżanką dosyć spontanicznie. To znaczy to nie był jakiś tam planowany wyjazd, tylko po prostu jakoś tak zdarzyło się, że jakiś znajomy mojego taty ma rodzinę w Stanach i ta rodzina tam gdzieś obok tej firmy, w której pracowałyśmy ma znajomych. No i w ogóle przez to się też dowiedziałyśmy, że jest taki program i tak naprawdę my żeśmy tam przyjechały z koleżanką prawie że 3 tygodnie po uruchomieniu już tego programu, to znaczy tam już wszyscy Polacy na miejscu byli w tej pracy. My trochę później przyjechałyśmy więc u nas wyglądało to tak, że my tę pracę miałyśmy zorganizowaną już w Polsce przed wyjazdem. Natomiast wszystkie jakby takie zalety tego programu Work and Travel, czyli możliwość wyboru pracy, znaczy rodzaju pracy, możliwość wyboru na przykład miejscowości, do której chciałoby się pojechać preferowanej, no nas to trochę ominęło, bo my tak troszkę jakby po czasie żeśmy się zdecydowały i bardzo na szybko to było wszystko organizowane. Pracowałyśmy w stanie Wisconsin, w miejscowości Hartford i to była praca w firmie Quad Graphics, to jest drukarnia. Typowo fizyczna praca przy drukowaniu książek, gazet, biuletynów, ulotek i tak dalej. Więc my dokładnie przed wyjazdem wiedziałyśmy, do jakiej miejscowości pojedziemy, do jakiej firmy i w zasadzie wszystko miałyśmy wcześniej już przygotowane. W sensie wiedziałyśmy, którego dnia mamy się zjawić na takim Training Day w tej firmie, także wszystko było wcześniej już zorganizowane tutaj w Polsce, bardzo na szybko, ale było.
Cieplik: I robiłyście to przez agencję?
Agata: Tak, to była agencja, nawet wczoraj specjalnie sprawdzałam jak ona się nazywała, tej firmy już nie ma, to była Adventure Club Polska; nie znalazłem żadnej takiej strony więc generalnie pewnie już nie istnieje albo pod inną nazwą funkcjonuje. Było to tak, że przez tego pośrednika miałyśmy nie dość, że zorganizowaną tam pracę na miejscu, to też na przykład kwestie załatwienia wizy też nam dużo pomogli. To znaczy na maila dostawaliśmy gotowe już wnioski do wypełnienia, oni wysłali w naszym imieniu te wnioski do ambasady, jeszcze wtedy w Warszawie bodajże, bo chyba w Krakowie wtedy nie było możliwości uzyskania wizy i w zasadzie, potem żeśmy tylko musiały dojechać do Warszawy i tam z przedstawicielem tego pośrednika, tej firmy Adventure Club Polska udałyśmy się do ambasady. No i w ten sposób też ta wiza była wyrobiona, więc tak naprawdę od A do Z wszystkie takie najcięższe formalności były tutaj załatwione i miałyśmy zapewnioną pomoc. Myślę, że teraz też to chyba tak działa, w tych aktualnych programach na pewno pośrednik jakby w tym wszystkim pomaga, w załatwieniu tych wszystkich formalności.
Cieplik: No dobra to opowiedz o samej pracy, o tym, jak było.
Agata: Hartford to jest taka malutka mieścina, więc generalnie miało to plusy i minusy. To znaczy plus był taki że wszyscy którzy tam przyjechali na miejsce, ci Polacy, strasznie się zżyliśmy ze sobą, bo to nie była wielka metropolia, że musieliśmy się szukać. Praca polegała na tym, że pracowaliśmy po 12 godzin i co ciekawe to był śmieszny system tej pracy, nawet wczoraj się konsultowałam z dwoma koleżankami, żeby sobie przypomnieć, jak my to pracowałyśmy. Pracowałyśmy jednego tygodnia 3 dni w tygodniu, 4 dni wolnego, a potem kolejnego miałyśmy 4 dni pracy i 3 dni wolnego i tak na zmianę. Wczoraj była śmieszna sytuacja, bo jak się właśnie pytałam tych koleżanek jak my to pracowałyśmy, to jak usłyszałam, że to było 3 albo 4 dni w tygodniu to mówię Jezu niemożliwe, przecież my byłyśmy wtedy takie wytyrane tą pracą a tu się okazuje, że to było tak mało dni. Natomiast sama praca sobie faktycznie była ciężka, bo to była typowa fizyczna praca, to znaczy gdzieś trzeba było wkładać te gazety, te kartki na taśmę a one lekkie nie były. Trzeba było takie maszyny z sufitu obsługiwać gdzieś tam, gdzie samo przemieszczenie tej maszyny nie wiem o 2-3 metry to trzeba było takiej siły użyć, że po dwóch trzech miesiącach to miałyśmy takie mięśnie na rękach na nogach, że normalnie jak takie małe Pudziany.
Sama praca była ciężka fizycznie, jakby można było też brać na godzinę więc być może dlatego mamy teraz takie wspomnienia tego wytyrania tą pracą albo nie wiem, wtedy człowiek młodszy był to tak nie był przyzwyczajony do pracy. Ale w każdym razie no tak to wyglądało, były zmiany dzienne, były zmiany nocne. My akurat przez cały pobyt żeśmy pracowały na zmiany dzienne, to nie było od nas zależne, po prostu część osób, część studentów pracowała cały czas na nocki, część cały czas na dniówki i tak mniej więcej ta praca wyglądała. Ciekawe było to, że mieszkaliśmy w małej miejscowości i to generowało też taką konieczność załatwiania rzeczy, o których w sumie byśmy nawet nie pomyślały przed wyjazdem. W Polsce jeszcze przed wyjazdem nie mieliśmy zarezerwowanego żadnego mieszkania, to każdy musiał sobie na miejscu znaleźć. No więc była to wioska, no i my się tam po prostu z paroma osobami dogadywaliśmy i chodziliśmy od domu do domu. Tam były takie ogłoszenia na przykład, że jakieś mieszkanie do wynajęcia, a to nawet nie były mieszkania, bo to były takie domy wolnostojące, więc po prostu to były pokoje u kogoś w domu. Ja z tą koleżanką i z trzema kolegami znaleźliśmy jakby całą górę domku jednorodzinnego, całą tę górę żeśmy wynajmowali, tam chyba były trzy pokoje. No ale poza tym, że trzeba było sobie znaleźć jakby lokum, dom, no to jeszcze trzeba było się zastanowić czym dojeżdżać do pracy. Tam nie było za bardzo metra, komunikacji miejskiej no bo to były takie po prostu wioseczki oddalone od siebie no i jeden zakład taki duży pracy. No i musieliśmy jeszcze kupić samochód, gdzie nikt z nas się tego nie spodziewał, że będziemy musieli samochód kupować. Zabawne jest to, że ten samochód nas wyszedł pamiętam w pięć osób kupowaliśmy jeden samochód, jakiegoś starego gruchota takiego totalnie, byleby tylko jeździł i zapłaciliśmy za ten samochód chyba 200 zł od osoby wtedy i już mieliśmy samochód.
Cieplik: Złotych czy dolarów?
Agata: Złotych, 200 zł od osoby, czyli tam łącznie 1000 zł za samochód, który jeździł jak jeździł ale jeździł, przez te trzy miesiące się w miarę sprawdzał. I też z takich właśnie anegdotek, to bardzo mi się podobała forma zakupu tego samochodu, bo to była taka też pierwsza styczność z biurokracją w Stanach Zjednoczonych. My po prostu ten samochód szukaliśmy jeżdżąc po ulicach i na poboczach stały różne samochody, czasem takie przy domu prywatnym, jakiś stary gruchot stał no i tabliczka, że na sprzedaż. No i podjechaliśmy do takiego jednego, tam chłopaki oglądali, bo my tam się za bardzo nie znamy na samochodach i w pewnym momencie stwierdzili no dobra, ten będzie dobry, tego weźmiemy. No i właściciel mówi no to dobra, to, czy macie kasę, no i ja do niego mówię no Dobra no, ale jakąś umowę spiszemy sprzedaży czy coś? I on się na mnie wtedy tak popatrzył, jak na idiotkę, poleciał do domu, wrócił z taką kartką A4 pustą, z drukarki wyciągniętą, no i tam na masce normalnie długopisem coś tam nie wiem, trzy linijki napisaliśmy, taka formalność chyba tylko po to, żeby była. On w ogóle tego nie rozumiał po co nam była jakaś umowa sprzedaży, a my nie rozumieliśmy jak można tak po prostu auto sprzedać i już i nie chcę żadnego z papieru na to ani nic. No ale podpisaliśmy tę kartkę, wsiedliśmy do tego samochodu no i musieliśmy pojechać do urzędu, żeby zdobyć tablice rejestracyjne. No i wtedy też taka polska mentalność, poszliśmy do okienka, mówimy, że chcielibyśmy auto zarejestrować, żeby mieć tablice rejestracyjne, pani dała nam jakieś trzy kartki do podpisu i za chwilę spod biurka wyciąga już gotowe te tablice z gotowymi numerami. I dla mnie też wtedy był taki szok mówię Jezu, jak to można tak od razu. Teraz już w Polsce to jest, natomiast no te 11 lat temu, żeby tak o spod lady od razu dostać tablicę rejestracyjną, no to graniczyło z cudem. Więc to był drugi taki raz gdzie pozytywnie Stany nas zaskoczyły taką prostotą, po prostu, że no łatwo wszystko było załatwić. Więc wracając do początku, no mała miejscowość miała taki plus, że nasz pobyt nie ograniczał się do tego, że kupiliśmy bilet miesięczny na metro i tyle. Tylko no jednak musieliśmy tam trochę tak jakby poczuć się troszkę, jak miejscowi tak, no trzeba było auto kupić, znaleźć mieszkanie, wynająć to mieszkanie i tak dalej.
Cieplik: Czy firma, ta agencja zapewniała wam, chociaż pierwszych kilka noclegów czy od razu z buta musiałaś próbować znaleźć sobie to mieszkanie? Bo przecież gdzieś musiałaś poznać tych trzech chłopaków.
Agata: Tak, ta firma pośrednicząca dała nam namiar na taki motel, w którym oni wiedzieli, że wszyscy ci Polacy też się tam początkowo zakwaterowali. I nawet jak my żeśmy po tych trzech tygodniach przyjechały spóźnione, to część osób tam jeszcze nie miało tych mieszkań znalezionych, więc jakby wsiadłyśmy w taksówkę, poprosiliśmy, żeby nas zawiózł pod ten motel no i tam faktycznie pierwszych tych kilka nocy spędziłyśmy w tym hotelu i dopiero potem jak już zapoznałyśmy tych ludzi tam to no zaczęło się prawdziwe życie z szukaniem samochodu.
Cieplik: I tak jeszcze mówisz, że ci Polacy, to znaczy, że wszyscy ludzie, którzy pracowali w tej firmie to byli po pierwsze na programie Work and Travel a po drugie – większość z nich to była z Polski?
Agata: Tak, z tego akurat rejonu, z tego motelu, z tych wszystkich naszych znajomych to była większość Polaków, byli też z chyba Hindusi. Natomiast jakby ta firma była na tyle duża, że my jak już się zapoznaliśmy w tym motelu to tak w zasadzie tam było tyle tych Polaków, że osoby takie z zewnątrz, które poznawaliśmy, no to głównie to byli właśnie pracownicy Quad Graphics, tej firmy, czyli nasi jacyś tam przełożeni też były to młode osoby więc generalnie z zagranicy to właśnie głównie w tej pracy poznawaliśmy ludzi. Natomiast jeśli chodzi o samo takie mieszkanie, no to raczej wszyscy Polacy z Polakami i gdzieś tam każdy, w jakim domku mieszkał.
Cieplik: Rozumiem. A mieliście jakieś ubezpieczenie?
Agata: Tak, ubezpieczenie było też organizowane przez pośrednika, to znaczy my musiałyśmy tam na miejscu wyrobić sobie taki numer (Social Security Number), ale też jakby miałyśmy pełną instrukcję, do którego urzędu się udać, co zrobić, co ze sobą wziąć, także no, to w zasadzie była taka krótka formalność i było to załatwione. Podobnie było też na przykład z kontem bankowym, też podczas pierwszego dnia w pracy Training Day tam wszystko nam powiedzieli, że musimy mieć założone konto, przygotowali nam papiery, z tymi papierami wiedziałyśmy już gdzie mamy się udać także no, pod tym kontem to naprawdę było super zorganizowane.
Cieplik: I pracowałaś w ten sposób przez trzy miesiące?
Agata: Tak, przez trzy miesiące.
Cieplik: I potem przez kolejny miesiąc podróżowałaś?
Agata: Wiesz co, przez to, że to był taki dziwny system tej pracy to znaczy te 3 dni pracy, 4 dni wolnego, potem 4 dni pracy, 3 dni wolnego to mieliśmy dosyć sporo czasu pomiędzy pracą na te podróże, o ile faktycznie nie brało się nadgodziny, bo jeśli się brało nadgodziny to oznaczało że na przykład nie pracowaliśmy w tygodniu 3 dni czy 4 tylko na przykład 5. Ale jeżeli nie braliśmy tych nadgodzin, bo też nie zawsze tak łatwo było je dostać, bo jednak były takie okresy, że sami chcieli żebyśmy przychodzili na te nadgodziny a były takie przestoje że no ciężko było się tam dostać żeby więcej popracować. Więc pomiędzy tymi dniami pracującymi żeśmy starali się gdzieś tam po tych Stanach podróżować. Najbliżej mieliśmy do Chicago więc generalnie w Chicago byśmy parokrotnie. Potem pod koniec całego programu ktokolwiek nie wylatywał wcześniej z naszej tam ekipy, no to zawsze żeśmy odwozili tą osobę na lotnisko do Chicago, no i w tym Chicago no to faktycznie kilkukrotnie byliśmy. Największą taką podróż, którą nam się udało, to była siedmiodniowa podróż pod rząd, jakby bez pracy. Udało nam się to zorganizować podczas zmiany shiftów, to znaczy jedni pracowali na dzień, drudzy na noc i oni tam jakoś mieli w tej, w tej drukarni taki przestój tygodniowy, gdzieś w sierpniu, to było na początku sierpnia. Po prostu w ogóle całkowicie drukarnia była zamknięta, to znaczy przynajmniej dla nas, dla studentów z Work and Travel i każdy miał tydzień wolnego. No i wtedy tam ekipami się gdzieś tam pozbieraliśmy i na spontanie każdy gdzieś tam w te stany wyruszył, żeby pozwiedzać trochę. My żeśmy się zebrali taką siedmioosobową ekipą i polecieliśmy na zachód Stanów. Tam przez 7 dni zwiedzaliśmy no trochę Kalifornii, trochę Nevady, dużo miast tam Las Vegas, Los Angeles, San Francisco, Grand Canyon, Dolina Śmierci. Więc to tak przez 7 dni to nie było za dużo czasu, żeby tam wszystko zobaczyć, no ale dla nas jednak z tej takiej malutkiej miejscowości na wsi, pojechać na taki zachód zobaczyć taki Las Vegas, Los Angeles, ten Grand Canyon cały no to było wtedy takie wow. Siedmiodniowa wyprawa była na zachód i potem jeszcze pod sam koniec już programu, udało nam się do Południowej Dakoty, już nie pamiętam na ile dni to było, ale myślę, że 3-4. No to tam rejony Badlands, National Park zwiedzaliśmy, więc to były trochę tak już bardziej północne te stany, których też troszeczkę żeśmy liznęli.
Cieplik: Który z nich podobał ci się najbardziej?
Agata: No zachód, zachód. Nie widziałam całego wschodu oczywiście, praktycznie w ogóle wschodu nie widziałam, bo tam w Wisconsin to raczej północ, no ale zachód to jednak oczarował nas totalnie. Pamiętam do tej pory jak usiedliśmy nad Grand Canyonem w te 7 osób i tam kumple zaczęli się wydurniać i jeden coś tam krzyknął, drugi krzyknął i nagle się takie echo poniosło, po tym całym kanionie, że tam chyba siedem razy się powtórzyło to echo, to co oni krzyczeli. I my tak wszyscy po prostu oniemieliśmy, no i totalnie nas wmurowało naprawdę. No tam są takie przestrzenie, tak piękne te parki narodowe są, w ogóle sam klimat też tego Road Tripu był bardzo fajny no bo myśmy jeździli siedmioosobowy samochodem, no ekipa taka wesoła nam się trafiła, że no po prostu wieczorami, gdzieś tam żeśmy po całym dniu zwiedzania przyjeżdżali do motelu, w jakieś karty grali, potem znowu, nie wiem, spaliśmy po trzy-cztery godziny i znowu w drogę; no i to było no coś pięknego. Wieczorami gdzieś tam na baseny wchodziliśmy, bo te motele zazwyczaj w ciepłych miejscowościach mają te baseny zawsze, więc to było fajne. Udało nam się też podczas tych siedmiu dni przekroczyć granicę i być przez dosłownie nie wiem trzy godziny w Meksyku. Przekraczaliśmy granicę w Tijuanie, bo chcieliśmy liznąć, zobaczyć co to jest ten Meksyk. No i faktycznie byliśmy tam na jakimś dosłownie obiedzie, zjedliśmy, pooglądaliśmy, pospacerowaliśmy i jechaliśmy z powrotem, bo nie mieliśmy więcej czasu. Ale i tak w trakcie tych paru godzin, zdążyli nam na granicy kolegę zatrzymać, bo coś im się tam nie spodobało, bo w ogóle to jest jedno z najniebezpieczniejszych przejść granicznych pomiędzy Stanami a Meksykiem, także no, tak trochę nas tam grozą powiało. No ale na szczęście kolegę nam wypuścili i wrócił razem z nami z powrotem do pracy.
Cieplik: A przekroczyliście granice wynajętym samochodem czy tym którym kupiliście?
Agata: Nie nie, wynajętym. My w ogóle tam na zachód żeśmy przelatywali, jakby mieliśmy lot i tam na miejscu wynajmowaliśmy już porządniejszy samochód, bo tym naszym gruchotem, który kupiliśmy, to na pewno byśmy nawet na zachód nie dojechali. Także tak, no tym wynajętym.
Cieplik: A nie było problemu, z tym że przekraczacie granice nie swoim autem? Mieliście dokumenty, które to potwierdzały? Czy firma musiała wam zgodę wyrazić?
Agata: Z tego, co pamiętam tam nie było problemu z samochodem, czegoś się uczepili tego naszego kolegi, ale też już nie do końca pamiętam co to było. Natomiast pamiętam sytuację, że my siedzieliśmy w tym samochodzie, ten kolega został tam na zewnątrz i był przesłuchiwany przez tych strażników, my siedzieliśmy w środku no i początkowo ha hu hi hu śmialiśmy się tam wniebogłosy, bo nam się po prostu z sytuacji samej chciało śmiać. Ktoś trzymał aparat i robił zdjęcia i za chwilę przeleciał do nas strażnik, prawie że po prostu już chcąc nam coś zrobić I po prostu powiedział chowajcie ten aparat bo jeszcze raz go zobaczę i wam go zabiorę. No i faktycznie wtedy stwierdziliśmy o kurde no to jest grubo, to w takim razie no zachowujmy się.
Cieplik: A jak było w takim razie z zarobkami w tej pracy? Bo mówisz, że tak pracowaliście 3-4 dni w tygodniu i wspomniałaś już ile kosztowało auto, a jak wyglądały na przykład wydatki na mieszkanie i jedzenie? Bo to wszystko też pewnie musieliście sobie zapewniać i generalnie czy wystarczyło wam zarobionych pieniędzy, żeby potem podróżować i pokryć te wszystkie koszty?
Agata: Wiesz co, wczoraj właśnie specjalnie zrobiłam taki wywiad wśród koleżanek, żeby to sobie przypomnieć, ile my żeśmy zarabiały. Na pewno było tak, że na godzinę zarabiałyśmy 10$, z tym że wtedy to tak wyglądało, że akurat w tym roku to był 2008 rok, dolar stał po 2 zł, coś, co już dawno nikt o tym nie pamięta, że w ogóle tak było. Więc zarabiałyśmy 10 $ na godzinę, nadgodziny były więcej płatne, nie do końca pamiętamy ile to było, to było coś pomiędzy 13 a 15 $ czyli troszkę więcej płatne były te nadgodziny. Jeśli chodzi o koszty na przykład mieszkania to płaciliśmy około 100-120 $ za miesiąc od osoby. Nas tam była piątka w tym całym mieszkaniu więc mnie więcej można byłoby powiedzieć, że jak pracowaliśmy 12 godzin dziennie zarabiając z 10 $ na godzinę, no to powiedzmy jeden dzień pracy i miałyśmy opłacone całe mieszkanie na miesiąc. No więc spokojnie, nie pamiętam już ile na jedzenie wydawałyśmy bo jakby nie spisywałyśmy tego.
Natomiast pomimo tego, że w sumie mało dni tam pracowałyśmy, no bo to czasem nawet nie było pół tygodnia, to te pieniążki były dosyć fajne, bo starczały i na takie bieżące opłaty i na jakieś podróże dodatkowe. Mało tego gdzieś tam jeszcze przed powrotem, korzystając z tego, że dolar stoi tak tanio, no to jeździliśmy tam na różne outlety kupując sobie jakieś ubrania i tak dalej. No ja pamiętam, że myśmy się z koleżanką tak w te ubrania obkupiły, że chyba żeśmy walizkę dokupowały, żeby wrócić do tej Polski, bo nam się po prostu to wszystko nie mieściło a wiedziałyśmy że to się opłaca, bo to było wtedy nawet tańsze niż po prostu w Polsce takie ubrania. Nakupowałyśmy pełno kubków, bo miałyśmy jakąś taką manię kupowania kubków ze wszystkich odwiedzonych miejsc i potem miałyśmy kubek z Las Vegas, z Los Angeles, z San Francisco, z Grand kanionu i po prostu tych kubków każda miała chyba 10 czy 15. Gdzie no nie jest to bardzo wdzięczny przedmiot do pakowania do walizki. No więc takie obładowane żeśmy wróciły i jeszcze kasę jakoś przywiozłyśmy do domu. Też już teraz nie pamiętam ile, ale na pewno te zarobki były bardzo spoko, podejrzewam, że też przez to, że ten dolar wtedy tak fajnie, tak fajnie nisko stał nie.
Cieplik: No czyli generalnie adekwatnie, że było cię stać na mieszkanie, na jakieś wydatki, na podróże i jeszcze udało ci się coś z tego zaoszczędzić.
Cieplik: To przejdźmy może delikatnie do twojej podróży poślubnej. Jak w ogóle to się stało? Rozumiem poznałaś twojego męża, hajtnęliście się, kiedy wpadliście na pomysł, że chcecie lecieć do Stanów Zjednoczonych? Czy to było inspirowane tym, że już wcześniej byłaś na Work and Travel i ci się spodobało?
Agata: To na pewno było, tak jak wcześniej się mnie zapytałaś która część mi się najbardziej podobała Stanów Zjednoczonych i bez zawahania odpowiedziałam, że zachód. No to faktycznie na tyle ten zachód stanów mnie oczarował, że wiedziałam, że będę chciała tam kiedyś wrócii może bardziej świadomie już teraz wrócić, w sensie więcej zwiedzić. No bo trochę to tak było na tym Work and Travel, że to była taka jedna fajna przygoda, dużo zobaczyliśmy, ale no nie było co to bardzo świadoma. Nawet ja z koleżanką nie ustawiałyśmy tej trasy, tylko kolega, więc jakby po prostu ta podróż tak się przydarzyła. Tak naprawdę pojechałam na podróż poślubną razem z mężem na 17 dni i to była taka też objazdówka po zachodzie. Było to tak, że, jak się z Krzyśkiem poznaliśmy, no zbliżało się co do wesela, no to tak sobie wymyśliliśmy, że kurczę fajnie by było pojechać na podróż poślubną do Stanów. Krzysiek wcześniej w Stanach nie był, więc ja go trochę do tego też namówiłam, pokazywałam mu zdjęcia i był bardzo za. No i zaczęliśmy jakby odkładać na te nasze stany, 2 lata przed ślubem już zaczęliśmy odkładać tam każdy wolny grosz.
No ale wiadomo potem jakby całe przygotowania do ślubu, stwierdziliśmy, że fajnie by było wykorzystać jakoś ten ślub też, żeby się udało trochę więcej kasy odłożyć na tą naszą podróż. No i wymyśliliśmy sobie, że, to jest takie popularne w Polsce, że jak ktoś wychodzi za mąż czy tam się żeni to na przykład zamiast kwiatków chcę dostać książkę albo wino, albo jakąś tam karmę dla zwierząt do jakiegoś tam schroniska. No więc my sobie wymyśliliśmy, że zamiast tych kwiatków, żeby ludzie na mnie przynosili tyle kwiatów, no to niech nam przyniosą każdy po dolarze i napisaliśmy taki wierszyk na zaproszeniu, tam się jakoś rymował, że zamiast właśnie tych kwiatków to poprosimy po dolarze do naszej świnki. No i faktycznie zrobiliśmy taką kartonową świnkę, znaczy taki karton z naklejoną świnką od przodu, moja siostra jako świadkowa trzymała tę świnkę. No i goście jak składali nam życzenia no to faktycznie nie przynosili tych kwiatów tylko do tej świnki te dolary wrzucali. Niektórzy tam nawet fajnie kreatywnie podeszli do tematu, bo przynosili kwiaty, ale te kwiaty były takie czasem są bukiety na przykład, nie z kwiatów tylko z cukierków. No to niektórzy nam przynosili takie bukiety, gdzie kwiatek to był taki zwinięty w rulon 1 $, no i tak kilka było tych kwiatków takich z dolarów porobionych więc fajnie to wyglądało. No i suma summarum, okazało się po tym ślubie, że dzięki tym takim dolarkom które, gdzieś tam zamiast kwiatków nam goście podarowali, okazało się, że tak 1/3 kosztów wyjazdu została właśnie przez te pseudo kwiatki za sponsorowaną na tą naszą podróż poślubną.
A dodatkowo chcieliśmy też koszty tej podróży zmniejszyć i zaproponowaliśmy dwójce naszych znajomych, żeby pojechali z nami na tą podróż poślubną. W zasadzie to była dwójka znajomych, to była ta dziewczyna, z którą ja byłam w 2008 na Work and Travel i jeden chłopak, którego żeśmy na tym Work and Travel właśnie poznały i do tej pory jakby utrzymywaliśmy i dalej utrzymujemy kontakt. No więc na tą podróż poślubną pojechaliśmy w czwórkę. To był świetny wybór, niektórzy się śmieją z tego, niektórzy wiem, żeby tak nie pojechali no bo to jednak podróż poślubna. Nam tak strasznie zależało jakby na tej przygodzie i też nam zależało na tym, żeby jednak z kimś przeżyć tę przygodę, tę podróż, bo lubimy jakby z ludźmi podróżować. A jak to są już w ogóle jedni z najbliższych znajomych, no to już jest w ogóle super, bo wiemy, że się sprawdzimy w tej podróży, bo już wcześniej gdzieś tam nieraz podróżowaliśmy razem. Także wszystkie koszty typu wynajęcie samochodu, noclegi, bo też w zasadzie przez większość tej podróży poślubnej mieliśmy po prostu 4-osobowe pokoje, więc wieczory też były fajne, wesołe, gdzieś tam pograliśmy w karty, jakieś piwko wypiliśmy. Także całość tej podróży bardzo fajnie wyszła no i też jakby w trakcie tych 17 dni udało nam się tym razem już dużo więcej zobaczyć. To znaczy ten program był dosyć napięty bo przejechaliśmy w sumie przez 5 stanów, to była California, Arizona, Utah, Wyoming i Nevada. No i praktycznie cały plan już mieliśmy przed wyjazdem ułożony, wiedzieliśmy co, kiedy będziemy zwiedzać i to na pewno przez to, że mieliśmy też ograniczony czas, te 17 dni, no to bardzo dużo nam się fajnych miejsc udało zobaczyć.
Cieplik: A jak było z dokumentami? Pojechaliście zaraz po ślubie czy musiałaś wyrabiać nowy paszport, zmieniałaś nazwisko? Czy były jakieś problemy z wizą w związku z tym?
Agata: Ja miałam wizę na stare nazwisko. Wyjechaliśmy w tą podróż miesiąc po ślubie i to było tak, że ja jeszcze po prostu nie zmieniłam w Polsce dokumentów, bo tam chyba jest jakiś okres już nie pamiętam czy miesiąca, czy dwóch na zmianę dokumentów na aktualne nazwisko. Więc ja po prostu jechałam ze starym paszportem, ze starymi dokumentami jeszcze, i do tej pory tę wizę mam właśnie w starym paszporcie. Ale z tego, co się orientuję, to można też podróżować także z nowym paszportem i tylko przetłumaczyć sobie przysięgle akt zawarcia związku małżeńskiego, więc ta wiza na pewno jest jeszcze do wykorzystania.
Cieplik: No dobra, no to w takim razie, do którego miejsca nie chciałabyś wracać? Co ci się najmniej podobało w Stanach Zjednoczonych?
Agata: Nie ma chyba takiego miejsca, nie ma takiego miejsca, bo wszystkie z tych zwiedzonych na pewno coś w sobie miały. Nie chciałabym przez pryzmat, na przykład była taka sytuacja z San Diego, to było w 2008 roku jak byłyśmy na tym Work and Travel. San Diego zwiedzaliśmy w zasadzie wieczorem i przechodziłyśmy przez takie nabrzeże i to, co zapamiętałam z San Diego to było mnóstwo bezdomnych osób które nad tym nabrzeżem, tam na ławkach, na jakiś trawnikach sobie spały. Miały normalnie tak jakby pseudo domki porobione i gdzieś tam budzik był też postawiony, żeby ta osoba się obudziła. To był bardzo przykry widok i strasznie nas to dotknęło, że ludzie w takich warunkach żyją i ten budzik właśnie, ten budzik obok, który no świadczył o tym, że to jest jakby rutyna tych ludzi, że oni tam codziennie śpią i tak po prostu żyją. No i to nie był fajny widok i z tymi mi się szczerze mówiąc kojarzy San Diego. Natomiast nie chciałabym tutaj w tym podkaście powiedzieć, że no do San Diego bym nie wróciła, bo widziałam tam, nie wiem, taki jakiś mały urywek tego miasta dlatego no mam taką świadomość, że każde miejsce ma coś fajnego w sobie. A niektóre po prostu czasem są może źle odbierane, bo za krótko tam jesteśmy albo w nieodpowiednim miejscu. Także ja bym generalnie do każdego miejsca spokojnie mogła wrócić czy to większe miasto, czy to jakiś piękny widok, jakiś Park Narodowy. Na przykład takim bardzo fajnym zaskoczeniem były dwa miejsca, takie jedno to jest takie zupełnie niemainstreamowe. To było takie małe miasteczko Jackson w okolicach Yellowstone, to było takie fajne kowbojskie miasteczko z takim mega klimatem, takie typowo amerykańskie. A tylko dlatego jakby go widzieliśmy, bo tam po prostu mieliśmy nocleg a docelowym punktem był Park Narodowy Yellowstone. Ale to Jackson było po prostu tak naprawdę klimatyczne i czasem takie właśnie niespodziewane miejsca, gdzieś tam po drodze się zdarzały, że nawet człowiek się nie nastawiał, że gdzieś będzie super a było super. A drugim takim jeszcze miejscem, które każdemu zawsze będę polecała to jest Universal Studios, taki park rozrywki, który po prostu, ja nie jestem jakimś fanem rollercoasterów, takim wielkim, a tam po prostu trzeba być. To jest miejsce, w którym trzeba być i nawet potem jak byliśmy z mężem na takiej trzymiesięcznej podróży po Azji południowo-wschodniej, to przypadkowo się dowiedzieliśmy, że w Singapurze też jest Universal Studios i Specjalnie żeśmy też przeznaczyli jeden dzień po to, żeby znowu pójść do Universal Studios. Także to jest to jest fajna rzecz.
Cieplik: Czyli niby nie jesteś fanem takich rollercoasterów, ale jednak żeby czasem tak pojeździć..?
Agata: No, zwłaszcza że to jest fajnie tam wszystko, te rollercoastery to nie są tylko jakby tak jak w każdym parku rozrywki, tylko one są gdzieś tam połączone z tymi filmami z tymi bajkami wszystkim. To wszystko jest w takich technologiach porobione jakieś 3D, 4D, 8D że no po prostu naprawdę. Pamiętam, że nawet, i to było na tej podróży poślubnej, nie wtedy co miałam tam 20 lat i byłam na Work and Travel, to po prostu wszyscy żeśmy po parę razy na jedną i tą samą gdzieś tam atrakcje szli, bo nam się tak podobało. Pamiętam tam wtedy była jakaś taka 4D zrobiona Simpsoni, cos takiego tam było, i tam po prostu weszliśmy i wyszliśmy, wyszliśmy i wyszliśmy. A jeszcze fajne było to, bo wiedzieliśmy, że warto sobie kupić ten taki bilet front of line, żeby nie czekać w kolejkach i żeby ten dzień jeden spędzony tam na maksa wykorzystać, więc no nie musieliśmy czekać w kolejce nie wiem godzinę do jednej atrakcji. No i się zdarzało tak po parę razy na jedną tam atrakcje wchodzić, bo się nie umieliśmy nacieszyć tym.
Cieplik: Wspominasz, że tak naprawdę byłaś w wielu różnych częściach Stanów Zjednoczonych, czyli przez parę miesięcy mieszkałaś w Wisconsin, zwiedzałaś trochę zachód, trochę północną część Stanów Zjednoczonych i tak mi przyszło do głowy, jak z językiem angielskim? Bo ja wiem, że są różne dialekty, różne sformułowania, różne akcenty w różnych miejscach czy nie było problemu ze zrozumieniem?
Agata: Ze zrozumieniem nie, w zasadzie wszędzie gdzieś tam bez problemu żeśmy się porozumiewali. Ja też w pracy w Work and Travel po hiszpańsku tez trochę rozmawiałam, bo studiowała filologię hiszpańska a tam było dosyć dużo Meksykaninów, więc no też tutaj fajnie było wykorzystać tę okazję. Ale jeśli chodzi o sam angielski, to nie zauważyłam, żeby… znaczy wiadomo szło odczuć jakby różnice w wymowie, w tym dialektach, ale nie była ona na tyle znacząca żebyśmy nie mogli się tam porozumieć po angielsku.
Cieplik: To powiedz mi z twojej perspektywy, bo jednak mówisz, że mieszkaliście w takiej wiosce bardziej, tak? I tam też pracowaliście, jak w ogóle żyje się na takiej amerykańskiej wsi? Poza tym, że potrzebowaliście samochodu, żeby jeździć do pracy, czy były jeszcze jakieś inne rzeczy, które rzuciły się wtedy w oczy?
Agata: Znaczy ja może to źle określiłam bo to nie była taka wioska, to było po prostu małe miasteczko. Ale no na przykład co fajnego było, co myślę, że ciężko byłoby nam, nie wiem, spotkać w jakimś takim większym mieście czy metropolii, pewnego dnia – my mieliśmy w tym naszym, na górze domu, w którym mieszkaliśmy, mieliśmy taki wielki balkon, taki naprawdę chyba 6 na 6 metrów kwadratowych i w pewnym momencie słyszymy, że na zewnątrz jest tam ktoś, tam na jakiś bębnach gra i o co chodzi. No i wychodzimy na ten balkon a to się okazało że to była taka jakby taka parada, oh parada taka jakby szkolna. To było po prostu na taką skalę zrobione, że nam, też pamiętam, to mocno utkwiło w głowach, bo jak sobie przypominamy nasze polskie, w Polsce, jakieś apele szkolne i tak dalej, to nigdy nie jest z taką pompą organizowane wszystko. A tam gdzieś szła pełna taka orkiestra z bębnami, jakieś samochody przystrojone, każdy poprzebierany, jakieś tam Mażoretki, cheerleaderki za chwilę. Także staliśmy na tym balkonie i mieliśmy taką możliwość jakby podglądnięcia życia takiej społeczności lokalnej. Ta społeczność nie była tak, nie wiem, rozproszona gdzieś własne tak jakby była w wielkim mieście, w metropolii, tylko to była mała miejscowość więc po prostu na każdym kroku obserwowaliśmy jak ta społeczność właśnie w tym miejscu żyje. Też sam fakt, że my nie mieszkaliśmy w żadnych hotelach tylko po prostu każda ekipa mieszkała u kogoś w domu, chyba tylko jedna ekipa była taka, że miała cały dom wynajęty a większość jednak mieszkała z tymi amerykanami w jednym domu, więc to też była taka możliwość porozmawiania z nimi, zapoznania ich. Oni nam też dużo pomagali, jak cokolwiek potrzebowaliśmy to gdzieś tam, czy nas czasem gdzieś podwieźli, chociaż no potem jak już mieliśmy samochody to nie bo takiej potrzeby, ale zanim każdy z nas tam gdzieś kupił auto, no to bardzo dużo nam też te rodziny pomagały.
Cieplik: Dzięki ci bardzo za rozmowę. Zapraszamy w takim razie na bloga „Before We Get Old” i na stronę waszego sklepu, tak.
Agata: Tak, taki sam adres beforewegetold.pl/sklep, bo to jest na platformie bloga.
Cieplik: I jesteście też na Facebooku i na Instagramie?
Agata: Na Facebooku, na Instagramie.
Cieplik: A macie jakieś plany na najbliższą podróż?
Agata: Na razie bardzo dużo energii poświęcamy na ten sklep, który rozwijamy, na te nasze personalizowane mapy. Teraz się tworzy kolejna mapa, to będzie korona gór Polski. Jakby my ten sklep prowadzimy po godzinach normalnej pracy etatowej każdy z nas, więc dosyć sporo czasu nam to pochłania i trochę na razie nie robiliśmy żadnych planów wyjazdowych. Gdzieś tam się rodzą jakieś takie kraje, które na pewno byśmy chcieli odwiedzić, ale na razie nic nie planujemy, na razie ten rok jest taki poświęcany głównie temu sklepowi więc no zobaczymy.
Cieplik: A możesz opowiedzieć troszeczkę więcej o mapach?
Agata: To jest taki nasz jakby autorski projekt map ściennych. To są mapy świata, mapy Europy, mapy Polski albo też niedawno własne mapy USA, wprowadziliśmy jedną mapę USA w takim stylu retro. No i jakby personalizacja tych map polega na tym, że my na tej mapie, nad mapą, drukujemy jakiś tam nagłówek, czy jakieś motto, cytat i imiona osób, które kupują tę mapę. Czyli po prostu kupujący nam od razu mówi co ma być na tej mapy nadrukowane, my to drukujemy no i taka mapa jest już gotowa do powieszenia. Ona jest obita jakby na ramę już, z tyłu ma tam haczyki, wszystko jest przygotowane, więc w zasadzie wystarczy ją wyciągnąć z opakowania i powiesić na ścianie. I do takiej mapy też jest jakby zestaw pinesek i tymi pinezkami zaznacza się odwiedzone miejsca na mapie lub na przykład można do takiej mapy pinezkami po przypinać sobie jakieś zdjęcia, pocztówki, nie wiem bilety. Na razie mamy tylko właśnie tak jak mówiłam świat, Europa, Polska i Stany Zjednoczone. One są w różnych kolorystykach, w różnych stylach do wyboru więc jakby na stronie sklepu tam są wszystkie możliwe opcje do wyboru, można sobie pooglądać i wybrać. Dostępne są na chwilę obecną w dwóch rozmiarach 40 X 60 i 60 X 90 cm. No i w planach mamy więcej map do uruchomienia, ale to wszystko trochę czasu zajmuje, bo tak jak mówiłam robimy to po godzinach także na razie walczymy z tą mapą korony gór Polski, która wydaje się na chwilę obecną najtrudniejszym chyba projektem z tych wszystkich map. No ale powoli do przodu, mam nadzieję, że na przestrzeni najbliższych tygodni uda się już ruszyć również z tą mapą.
Cieplik: To będę trzymać kciuki za rozwój sklepu. Macie mapę Stanów Zjednoczonych więc kto słucha podkastu ten na pewno jest trochę zainteresowany Stanami. Także odsyłamy do sklepu i jeszcze raz zapraszamy na bloga „Before We Get Old”.
Agata: Dziękuję bardzo.
Cieplik: Dzięki Agata.
Agata: Dzięki trzymaj się, cześć!
Praca w USA w ramach programu work&travel wymaga wizy J1, tj. takiej samej wizy jak dla stażystów, a także au pair. Posłuchaj też odcinka o pracy au pair w Stanach Zjednoczonych (i odrobinę miłosnej historii!) tutaj.
Agata w sieci
Agatę i jej męża można znaleźć na stronie beforewegetold.pl, a także na fejsbuku i instagramie.